2012-11-17 Do Góry Dnem
Odwrócone Dno Przyjazne…
Tym razem, w sobotni wieczór „Leśniczówka” zamieniła się w Żółty Ubołt, mało tego, P.T. (Plenum Titulum; z zachowaniem wszelkich należnych tytułów od ministranta do ministra) Publiczność, z wdziękiem i z wielką wprawą, sunęła przez bezkres śpiewnych wód… Do Góry Dnem!
http://www.youtube.com/watch?v=sVBg2CNtiGg
To właśnie szczecińska formacja o tej uroczej nazwie zawładnęła estradą, markowym (high quality !) graniem ku chwale Marka Ł. i Ojczyzny. Dwóch rześkich i niepohamowanych w swym żywiole weteranów Przemek „Śliwka” Niwiński oraz Marek Kuc, Ojcowie Założyciele grupy (schyłek lat 70 ub. wieku) przy wsparciu prześlicznej i utalentowanej skrzypaczki Ani Dębickiej tudzież basisty Andrzeja Kalusa, przykuli na parę dobrych godzin uwagę słuchaczy. Usłyszeliśmy podaną z porywającym wdziękiem czcigodną turystyczną klasykę, tak, że niejedne usta same składały się do wspólnego śpiewania.
Gwoli pamięci przytoczę tu jeden z piękniejszych ich tekstów:
Jeszcze grajmy
Pieśni szkatuła otwarta
Jej skarby są nieprzebrane
A każda śpiewka jest warta
I winna zmęczenia nad ranem
Klucze przyjaźni otworzą
Furtkę szalonej przygody
A w wyobraźni zakwitną
Tajne poezji ogrody
Ref.
Jeszcze grajmy, grajmy jeszcze
Chociaż blisko koniec drogi
Jeszcze nas otulą deszcze
Jeszcze nas zabolą nogi
Gotowy do podróży
tom wierszy, mocna herbata
nad nami jaskółka wróży
pierwszy pogodny dzień lata
Ref.
Jeszcze grajmy, grajmy jeszcze... x2
Zanurzmy się w kolorach
We mgle majaczy już wieczność
To na śpiewanie pora
Na zwykłą ciepłą serdeczność
Ref.
Jeszcze grajmy, grajmy jeszcze...x2
Nie obyło się też bez niespodzianki. Wprawdzie sami dla siebie jesteśmy największą niespodzianką, a życie też nam ich nie skąpi, chociaż urodziny mamy tylko raz do roku. Tym razem niespodziewanie pojawił się artysta sztuk raz, Marek Andrzejewski:
http://www.youtube.com/watch?v=1CSbvhnQH4I&feature=related
(zaśpiewajmy raz jeszcze z Markiem)
Jutro do mnie zadzwoń
To dziwnie śmieszne jest niestety
dziwne bo śmieszne jest na smutno
kiedy odchodzisz od kobiety
prosisz by zadzwoniła jutro
Jutro do mnie zadzwoń
zanim pójdę na dno
zanim się rozkleję
to przecież tak niewiele
Jutro, bo jednocześnie
dziś jest za późno i za wcześnie
bym sam ze sobą znalazł zgodę
gdy nas pogodzić już nie mogę
Jutro do mnie zadzwoń
zanim pójdę na dno
zanim się rozkleję
to przecież tak niewiele
Inne nas poprowadzą gwiazdy
pójdziemy w inne świata strony
Na pewno kiedyś będę twardy
Na pewno po tym jak zadzwonisz...
Jutro do mnie zadzwoń
zanim pójdę na dno
zanim się rozkleję
to przecież tak niewiele
Ten czterdziestoletni notoryczny młodzieniec, rodem z Lublina, o zniewalającym uśmiechu niewinnego pacholęcia, głosem mocnym, czystym i uwodzicielskim roztrząsał w swych songach prawdziwe męskie dylematy. Mnie osobiście u barda Marka bardzo spodobał się dystans do siebie i do wykonywanych utworów, a to już wyższa szkoła artystycznej jazdy.
Na zakończenie wieczoru lud głodny pieśni zasiadł po społu z artystami, aby przed rozejściem się do domów jeszcze podzielić się nutkami jak chlebem…
I ja tam byłem,
Co nieco wypiłem,
A co usłyszałem,
Wiernie tu spisałem…
P.S. Czuję się wielce zobowiązany, aby i tym razem pochwalić Dyrektora Marka, tak, by tradycji stało się zadość:
Bywaj nam, Marku, żyj i rośnij,
Spełniaj się w blasku Wielkiej Chwały,
Niech piwko doda Ci radości
I w głowie większej, i… w główce małej!
Odwrócone Dno Przyjazne…
Toluś (Andrzej Skupiński)
"Po koncercie DGD"
Przyznaję, ze wstydem, że zespół znałam tylko z entuzjastycznych opowiadań jego stałych wielbicieli, których w „Leśniczówce” nie brakuje. Spodziewałam się więc, że będzie to udany koncert, bo gusty mamy wszyscy podobne. Wieczór zapowiadał się dodatkowo ciekawie, ze względu na tajemniczą minę Marka opowiadającego z nieukrywaną radością - o gościu niespodziance.
Wszystko się wypełniło - jak przeznaczenie.
Na scenie pojawiła się czwórka muzyków: dwóch frontmanów z gitarami, basista i rozświetlająca scenę , urocza skrzypaczka. Natychmiast zawładnęli publicznością, i poprowadzili nas ze sobą piosenkowym szlakiem. Duża część sali tworzyła, jak zwykle chórek w tle - doskonale znając chyba cały repertuar grupy. Okazało się jednak, że piosenki DGD, należą do tych, które zabierają ze sobą słuchacza, podając mu z uśmiechem przyjacielski refren, łatwo wpadający w ucho i jak na piosenkę turystyczną przystało - wielokrotnie powtarzany. Dzięki temu, tacy nowicjusze jak ja - mogli włączać się do wspólnego muzycznego wędrowania.
Po przerwie- niespodzianka - już nie tak tajemnicza, ponieważ odkryliśmy wśród publiczności znajomą twarz- i liczyliśmy bardzo- że to właśnie ona- tzn. ON- Marek Andrzejewski - jeden z naszych „Leśniczówkowych” ulubieńców! Marek jak zwykle był wspaniały, uśmiechnięty i energetyczny. Podarował nam zestaw znanych i lubianych swoich sztandarowych piosenek i pozostawił ze straszliwym niedosytem. Mamy nadzieję, że nie będziemy długo czekać na jego kolejną wizytę.
Drugi set zaskoczył wszystkich- momentami miałam wrażenie, że część zespołu również. Przemek Śliwka- po prostu pociągnął koniec kłębka z piosenkami i nie skończył śpiewać, dopóki całego nie rozwinął, a właściwie nie zużył. Takich kłębków miał kilka. Prowadziły nas przez kilkanaście piosenek, bez chwili wytchnienia - przechodząc gładko od jednej do drugiej. Tkał z nich dla nas ciepły, energetyczny, kolorowy sweter na zimną, szarą jesień. Uprosiliśmy go jeszcze o parę bisów , więc dostaliśmy też muzyczne "czapki" i "rękawiczki".
Tak ubrani dopiero byliśmy gotowi na opuszczenie Leśniczówki, ale oczywiście nie wszyscy!!
Garstka z nas na wiecznym muzyczno-poetyckim głodzie, ociągała się z wyjściem, co okazało się doskonałym wyborem. Nagle przy naszym stoliku usiedli Przemek z Markiem - i tym razem nie było praktycznych sweterków. Zostaliśmy otuleni samą delikatnością i romantyczną melancholią.
To był kolejny niezapomniany wieczór, cieszę się, że oprócz wspomnień , została mi po nim również płyta (do kupienia w przerwach koncertu)..
Ola
Informacja o zespole tutaj