Hyde Park
Uczucia prawdziwe po koncercie Tolka Murackiego :)
JadziaBardzo lubię w Leśniczówkowych koncertach to, że nigdy nie wiadomo, jak nam się one udadzą i nie wiadomo od czego zależy, jakie uczucie zabierzemy do domu zachwytu, radości czy może rozczarowania.
Moje oczekiwania co do koncertu Tolka Murackiego były duże, choć raczej nieokreślone, gdyż nigdy go wcześniej nie spotkałam i nie byłam na żadnym koncercie z jego udziałem. Nie spotkałam go, a mówię o nim Tolek - jak wszyscy. Ale wszyscy (i On także) wiedzą, że to spoufalanie nie ujmuje mu godności należnej artyście, ale jest wyrazem naszego uznania go za kogoś zaprzyjaźnionego, za jednego z nas.
I kiedy po koncercie, w ogródku, do późnych godzin nocnych z oddaniem, ale przede wszystkim z radością, dzielił się z nami swoją poezją, wyciągał z zanadrza stare, wspaniałe kawałki, realizował koncert życzeń, to taki właśnie był - nie przyjął roli bohatera wieczoru, lecz współgospodarzył z Arkiem i Jasiem. A jednak aureola Artysty gdzieś mu się stale zza kołnierza wysuwała tyle pieśni, tyle dokonań, tyle wrażliwości i energii, tylu ludzi za sobą pociągał tego nie dało się schować za skromnym uśmiechem.
I nagle zobaczyłam wyraźnie, że on zdecydował się na koncert w Leśniczówce nie dla dodania sobie splendoru i przecież nie dla pieniędzy. I szkoda, że wakacyjna pora mocno przerzedziła grono bywalców tego miejsca. Bo on przyjechał tu, przywożąc dwóch wspaniałych instrumentalistów i dzierżył gitarę przez parę ładnych godzin, nie bacząc na zmęczenie i komary, po to głównie, by ciągle pielęgnować w nas tę nieobojętność i umiłowanie śpiewania, byśmy wszyscy razem z nim trzymali się takiego sensu życia.
Nie chciałam patosu, chciałam tylko Tolkowi podziękować.
Przytulanka
Marek ŁukaszczykSą takie chwile i koncerty, o których ciężko jest coś napisać. Po prostu czuje się człowiek tak, jakby odnalazł nagle na swoim strychu ulubioną zabawkę (przytulankę) z dzieciństwa. Ja dzięki Beatce, Monice, Robertowi i Wojtkowi przeżyłem coś takiego w ubiegły piątek, w trakcie koncertu grupy "Pod Strzechą".
Dlatego też, ze swojej strony chcę im bardzo serdecznie podziękować zwłaszcza, że zdaję sobie sprawę, ile wysiłku kosztuje taki powrót na scenę po tylu latach.
Ps
Mam silne przeczucie a nawet wiarę, że nie było to nasze ostatnie spotkanie i ciąg dalszy nastąpi...
Co mnie tu trzyma-czyli sposób na piątkowy wieczór
OlaJestem tu znowu. Znowu wyczekująco rozglądam się po sali, wypatrując znajomych twarzy. A o to, akurat coraz prościej, bo te same twarze odnajduję prawie na każdym spotkaniu. Czasem ktoś się na jakiś czas zawieruszy w pogoni za codziennością, i jego twarz zaskakuje nagłym przebłyskiem z pamięci po dłuższej przerwie. Najprzyjemniejsze są jednak zaskoczenia z dalekiej przeszłości. Okazuje się, że piosenka, nasza piosenka - prędzej czy później, wzywa i przyciąga cienie z dawnych dni: jedne na scenę, inne do przyjaznych stolików "Leśniczówki". Ile już dokonało się tu radosnych spotkań po latach. Ile przypomniało wspólnie prześpiewanych nocy..
I to jest ten czar , który otacza nasze spotkania, ten ukłon w stronę naszych wspomnień, tego co w nich najcieplejsze i radosne, błyskotliwe i melancholijne. Ze sceny płyną często te same piosenki, które nas porywały kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat temu. Jest w tym jakaś niezmienność, i pewność, że tak naprawdę nie zgubiliśmy tych tęsknot i nadziei, które przyprawiały naszą młodość, że wciąż potrzebujemy poczucia jedności płynącego ze wspólnego śpiewu, i ze wspólnego przeżywania poezji.
Rozglądam się po sali i z radością widzę , że te same emocje, tęsknoty wypisują się na twarzach młodych, kolejnych pokoleń, które pociągamy za sobą do tego świata. Mam nadzieje, że i oni przyprowadzą swoich przyjaciół i zarażą ich naszą "chorobą".
Piątkowy wieczór - rozkwita, gwar cichnie, co wydarzy się tym razem...
O lutowym koncercie w Leśniczówce - nagłe zastępstwo
KasiaBardzo, bardzo mi się podobało!! To nagłe zastępstwo okazało się trafione na 150%.
Na pierwszy rzut oka artysta przedstawiał się całkiem niepozornie, plątając się po salce - dopóki nie wziął do ręki gitary.
Od razu było widać, że to jest to! Właściwie bez gitary wyglądał niekomletnie.
Po to się urodził, tym żyje i tak powinno się grać na jego pogrzebie, a i w niebie z aniołkami, też pewnie jakaś kontynuacja nastąpi :)
Były różne piosenki - bardzo znane i całkiem nieznane (przynajmniej mnie). Od połowy koncertu mniej więcej, ze sceny płyneły piosenki Bukowiny, i wyglądało, że może to trwać właściwie do rana. Wszyscy lubią piosenki, które znają, więc publiczność była ogólnie zachwycona.
Ja też.
Imprezy, których "sama sobie zazdroszczę"
Jadzia KlaczakTo było już jakis czas temu, ale wrażenie pozostało: Zdarzają mi się takie chwile i takie imprezy, których "sama sobie zazdroszczę". Tak się ostatnio czułam po koncercie naszych przyjaciół z zespołu "Do Góry Dnem" w Leśniczówce. Najpierw te piosenki - takie fajne, takie bliskie... I te ich głosy: radosmy, krystaliczny Oli, niegładki, oddziaływujący - Marka Kuca i niepodobny do innych, uwodzący głos Śliwki - wszystko to razem - pycha! Ale i tak to nie muzyka uczyniła z tego wieczoru zdarzenie wyjątkowe, ale jego atmosfera. Gdybym miala określiić ją jednym słowem, powiedziałabym: radość. Radość podśpiewujących słuchaczy, że tak nam cudnie grają, radość podsłuchujących nas muzykow, że tak się ich występ podoba. Jeszcze grajcie...!
No i jeszcze jedno - zgadzam się z Markiem, że rezygnacja z przenoszenia takich wieczorów na plastkiową dyskietkę ma sens i jest zachętą do wychodzenia z domu i spotykania się z muzyką i przyjaciółmi, ale wypuszczenie w eter bez zapisu Najdłuższej-Turystycznej-Piosenki-Świata jest NIEPOWETOWANĄ STRATĄ dla świata. Co tam świat! Dla nas!
Pozdrawiam i już się cieszę na następne spotkania,
Jadzia