Właściwie to dobrze, że jakoś tak zawiesiłam ostatnio wysyłanie moich mini-recenzji dla Markowego Grania, bo po takim koncercie musiałabym się jednak odezwać. I musiałabym napisać coś więcej niż, że fantastycznie, że wow, że chłopcy grzali lepiej niż, nieźle tego dnia buzujący, ogień w Leśniczówkowym kominku. Trzeba by coś ładniej, konkretniej, że te gitary, że ten wokal…, a tu słów brakuje. Może tylko powiem, co widziałam z perspektywy „przypadkowego widza z Zawiercia”, siedząc za kominkiem i obserwując rozjaśnione twarze wpatrzone w scenę.
Najpierw młodzież - z początku lekko skonsternowana bezpośrednią bliskością piosenki poetyckiej, po koncercie Przemka Niwińskiego urzeczona jego śpiewaniem, woła o kolejne bisy, zapominając, dla kogo tu właściwie przyszła. Potem starsi (czasem nawet sporo starsi) bywalcy - sceptyczni przed koncertem, pełni obaw, że „to nie ich klimaty”, dają się całkowicie porwać fantastycznym dźwiękom Hard Times’ów, przytupując nawet przy kawałkach instrumentalnych.
No i na koniec wspaniały finał, do którego został zaproszony Śliwka - z każdą wyśpiewaną zwrotką przeistaczający się z oddanego fana zespołu w ich autentycznego idola :-).
Tak więc, jeśli kiedykolwiek hasło „Muzyka łączy pokolenia” zostało urzeczywistnione, to właśnie tego wieczoru. I żeby tak się mogło stać, to muzyka nie musi być ani stara, ani nowa, ani wolna, ani szybka – musi tylko (i aż) być DOBRA.
Jadzia
MARKOWY EKSPERYMENT
Próba ryzykowna, a przecież udana -
bluesowa muzyka miała swego fana
zresztą nie dziwota bo muzycy przedni,
widać, że koncerty to ich chleb powszedni
gitarowe sola tak wspaniale brzmiały
że się do oklasków same ręce rwały;
całkiem inny klimat – ciepła, intymności,
nawet i zadumy, stworzył drugi z gości,
a właściwie pierwszy bo to Przemka granie
rozpoczęło nasze ostatnie spotkanie;
teraz dla Łukasza słów mam jeszcze kilka:
- że wspaniale brzmiała jego harmonijka
i że raczej nigdy nie będziemy USA,
więc dlatego warto grać po polsku bluesa;
k.k.
« poprzednia | następna » |
---|